Najbardziej zawsze lubiłam ten moment, kiedy wysiada się z busa, bierze się mapę do ręki, plecak na
Najbardziej zawsze lubiłam ten moment, kiedy wysiada się z busa, bierze się mapę do ręki, plecak na plecy i wyrusza się na szlak. To dlatego, że w tym miejscu, w tym momencie kończą się granice ograniczeń. Wstępuje się do innego świata, wyjętego z map politycznych, do świata potęgi żywiołów i królestwa natury. W Tatrach zawsze czułam wolność, wolność oddychania pełną piersią, przemyśleń i wsłuchania się w samą siebie, sięgania wzrokiem, patrzenia pod słońce, żartowania z obcymi ludźmi, uśmiechania się do wszystkich napotkanych osób. Ostatnio jeżdżę w Tatry albo wczesnym albo późnym latem, żeby ominąć tłumy. Tłumy w górach to dla mnie coś niewyobrażalnego. Kiedy byłam dzieckiem ludzi było zdecydowanie mniej, a i tak denerwowały mnie zatory na szlakach. Bo góry to wolność, a brak wolnego przejścia, to kolejne ograniczenie… W Zakopanem nigdy nie korzystałam z prywatnego samochodu, choć to nim dojeżdżałam do miasta. Busy zawsze były naturalnym wyborem transportu, właściwym tylko temu miejscu, bo busy oznaczają wolność. Zawsze gotowe do drogi, czy to w mieście, czy to u wylotu dolin. Patrzyłam na sznury samochodów osobowych stojących w korku do parkingu w Palenicy Białczańskiej i nie rozumiałam ludzi w nich siedzących. Nadal nie rozumiem, dlaczego turyści w Tatrach jeżdżą swoimi samochodami, trują środowisko, rozjeżdżają trawniki… i płaca za parking. Rodzice nauczyli mnie turystycznych przykazań: co przyniosłaś w góry, z gór zabierasz, co oznacza po prostu - nie śmieć, szlakiem idź prawą stroną, żeby dało się Ciebie wyminąć, nie kop kamieni, bo spowodujesz lawinę, nie zrywaj roślin, nie hałasuj, żeby nie płoszyć zwierząt. Wpoili mi, że gór się nie zalicza, gór się nie zwiedza, góry nie są miejscem wycieczki, a miejscem obcowania z naturą i trzeba zadbać, żeby nie pozostał po nas żaden ślad.W Tatrach czuję się naprawdę szczęśliwa, łzy napływają mi do oczu, gdy widzę cały ten ogrom piękna, majestatu zatopionego w ciszy górskiego powietrza. Cieszę się, że dane mi było tak wiele razy przebywać wśród grani, wierchów, dolin, hal, kosówki. Tak właśnie o tym myślę - przebywać. W Tatrach nie jesteśmy u siebie, nie jesteśmy panami tego miejsca. Jesteśmy zaledwie gośćmi, których góry do siebie wpuszczają, pozwalają podziwiać swoje piękno.W zeszłym roku chodziłam po Czerwonych Wierchach, jednym z najpopularniejszych, mało wymagającym szlakiem, na który patrzyłam z przerażeniem. Przez Czerwone Wierchy nie prowadzi już szlak, a szeroka szutrowa szosa, wydeptana, pozbawiona murawy, ogołocona z trawy. Patrzyłam na to i myślałam sobie: czy kiedykolwiek uda się tym murawom odrosnąć, czy co roku będzie ich mniej i co raz mniej, czy już niedługo zamiast czerwonych wierchów będzie goła ziemia ze żwirem? Postanowiłam sobie wtedy, że przestanę jeździć w Tatry - z miłości do nich. Przestanę je deptać i powiększać ich degradację.W tym roku rzeczywiście nie pojechałam w Tatry, ze zgoła innych przyczyn. Mam nadzieję, że w tym roku wiele osób nie pojechało w Tatry i ta piękna świątynia przyrody zdoła się zregenerować choć trochę. Nie po to, żeby dalej mogła cieszyć oczy turystów, a po to, by być lepszym domem dla tysięcy gatunków zwierząt, które je zamieszkują. Bo my jesteśmy tam tylko gośćmi. Kto inny jest panem tego świata. -- source link